Rano w pokoju 12°C, noc cicha, spokojna. Po śniadaniu główne bagaże trzeba było parę metrów znieść do mułów, potem około dwóch kilometrów maszerowaliśmy do szosy. Pożegnaliśmy część grupy, która po zdobyciu Toubkalu już wracała do kraju. Nasz busik miał godzinne spóźnienie z powodu jakiejś awarii. Oczekiwanie osłodziliśmy sobie marokańskim espresso w pobliskiej kawiarni - słabe (Maciek mówi, że nie słabe tylko kiepskie).
Nasza trasa tego dnia kończyła się przy wodospadach Szallalat Uzud na rzece Wadi Uzud, ok. 150 kilometrów na północny wschód od Marrakeszu. W czasie drogi mieliśmy jedną przerwę na lunch. Wyróżnił się on o tyle, że chociaż zamówione dania do bólu przypominały wszystko, co do tej pory jedliśmy, to poczekadełko w postaci ciepłych chlebków i fantastycznej oliwy było niezwykłym przeżyciem kulinarnym. Maczając chlebek pochłonęłam chyba z pół szklanki tej oliwy. Mieliśmy nadzieję, że jest to może typowa, marokańska przystawka, ale nie powtórzyło się to później w żadnym barze czy restauracji. Chyba był to jakiś miejscowy produkt.
Do wodospadów dotarliśmy około godziny 17. Na spacer ruszyliśmy od razu, żeby zdążyć przed zmrokiem. Ładne miejsce, o tej porze bez turystów. Niestety z powodu ostatnich ulew woda była bardzo mętna, więc o kąpieli nie było mowy. Oprócz wodospadów jest tu jeszcze spory gaj oliwny, ale w sumie nie ma dużo do oglądania.
Hotel skromniutki, szczęśliwie chociaż z łazienką. Dotarcie do budynku stanowiło pewien problem, bo nie było możliwości podjechania busem i wcale niemały kawałek trzeba było podejść, oczywiście z bagażami. W tej klasie hoteli cała obsługa to jeden chłopek, który zarządza kluczami, odgrzewa tadżiny a nawet, jak się okazało przy kolacji brzdękoli na dziwnych instrumentach. Grupa się trochę zbuntowała, więc większość ciężkich toreb Hasan razem z hotelowym kolegą wnieśli na swoich plecach. Niestety, jeśli w umowie pisze się "Unikamy miejsc o niskim standardzie. Nocujemy w hotelach/lodżach, najczęściej z basenem 😂 (chyba, że nie ma takiej możliwości) w pokojach 2-osobowych z łazienką..." to z buntem załogi trzeba się liczyć. Nam się trafiła dwójka, ale większość uczestników nie miała takiego farta i całkowicie rozumiałam ich rozdrażnienie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz