Obudziło nas piękne słońce - jakże by inaczej, przecież właśnie na ten dzień planowałam atak szczytowy. Rano w pokoju 11°C. Po berberyjskim śniadaniu (chleb, serek, dżem) ruszyliśmy zwiedzać okolicę. Zeszło nam prawie do godziny 16. Zobaczyliśmy otaczające wioski, potargowaliśmy się o berberyjskie błyskotki, w rodzinnym domu Hasana obejrzeliśmy proces parzenia tradycyjnej marokańskiej herbaty zwanej berber whisky (niezwykle słodka). Hasan przybliżył nam realia codziennego życia Berberów za jedyne 25 MAD od osoby. Zaczęłam podejrzewać, że potrzeba zrealizowania tego show i spodziewany zarobek były głównym powodem szybkiego zakończenia akcji górskiej. Wróciliśmy na lunch, słońce litościwie wysuszyło nasze ubrania. W programie była jeszcze wizyta w Hammamie - tureckiej łaźni parowej, ale Hasan długo i cierpliwie tłumaczył, dlaczego dla kilku osób nie da rady go wynająć. W objaśnianiu dlaczego nie można czegoś zrealizować był naprawdę dobry. Odniosłam wrażenie, że traktował to jako swoistą misję. Po kolacji pozostało już tylko wsunąć się do śpiworka (nadal konieczny warunek do przetrwania nocy) i pofantazjować przed snem, jak w ten słoneczny dzień kapitalnie chodziło by się po górach. Żal...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz