Rano w pokoju 14°C - śpiworek nadal użyteczny. Noc niezła, choć nieco głośniejsza niż te do tej pory. Po śniadaniu ruszyliśmy w okolice wąwozu Todra. Z Marrakeszu do Quarzazat przez przełęcz Tizi-n-Tichka, dzielącą góry Atlasu Wysokiego i Średniego, prowadzi asfaltowa droga zbudowana w 1936 roku przez Francuzów. Po drodze zaliczyliśmy kilka punktów widokowych obowiązkowo urozmaiconych handlarzami wszelakiej maści. Lunch zjedliśmy w sympatycznej tawernie. Przystanek Warzazat dla mnie zdecydowanie za krótki, ale konieczność dotarcia do hotelu w pobliżu wąwozu Todra nie pozwalała na przedłużenie pobytu. Zdążyliśmy zwiedzić Muzeum Filmu w centrum miejscowości, niestety nie starczyło czasu ani na kasbę Taurirt, ani na obowiązkowy punkt wszystkich kinomanów Atlas Film Corporation Studios. Bilety do Muzeum kierowca wytargował ze zniżką należną grupom powyżej 15 osób (czyli 15 MAD a byliśmy w siódemkę) i całe szczęście, bo ekspozycja przeciętna i nie zasługiwała na większą kasę.
Po krótkim zwiedzaniu ruszyliśmy dalej. Po drodze niespodzianka - w czasie przekraczania punktu kontrolnego zatrzymała nas policja. Wypatrzyli brak zapiętych pasów u jednego pasażera, co wydawało się zrozumiałe, bo pasy były popsute. Kierowca dostał mandat (bez pokwitowania) co oznajmił nam podniesionym głosem. Strasznie przy tym wymachiwał rękami i było jasne, że ktoś będzie musiał za to zapłacić.
Zaliczyliśmy jeszcze jeden przystanek, sklep spożywczo-monopolowy. Na spożywce zaskoczenie - włoskie spaghetti bezglutenowe. Odżyła nadzieja, że dzisiaj Maciek nie położy się głodny. Kupiliśmy opakowanie licząc, że hotelowy kucharz zdoła go ugotować. Obok w monopolowym spory ruch, także tubylców. Każdy wychodził z gustowną reklamówką, chyba dla niepoznaki. Zakupiliśmy dwie butelki prawdziwego marokańskiego szarego wina. Spaghetti i wino - zapowiadał się całkiem fajny wieczór.
Do hotelu dotarliśmy przed ósmą wieczorem. Dwuosobowe pokoje miały najlepszy standard spośród do tej pory oferowanych: ciepła woda, ściany bez porażającego grzyba, ładny balkon ze stolikiem i krzesłami - idealny na wieczorną degustację wina. Z pomocą Hasana uprosiliśmy obsługę o ugotowanie naszego bezglutenowego makaronu i podanie go bez żadnych przypraw. Wystrój wnętrz zapowiadał bardziej wyszukaną kolację a tymczasem był to chyba nasz najgorszy posiłek w Maroku. Podano oczywiście znane potrawy barowe, ale wszystko stare, nie przyprawione, kuskus spleśniały. Przebojem wieczoru okazał się jednak makaron dla Maćka. Czekaliśmy na niego bardzo długo, co potwierdzało, że była to jedyna świeża potrawa, reszta to dania wyłącznie odgrzewane, nie wiadomo tylko, sprzed ilu dni. Zaniepokojona chciałam rozpoznać problem z ugotowaniem spaghetti, ale nie wpuszczono mnie do kuchni. W końcu wniesiono głęboki półmisek pełen wody, w którym pływały połamane i rozgotowane kawałki makaronu 😱. Pojęłam, że jakość posiłków w mijanych barach wiąże się z tym, że w kuchni nie pracują kucharze. Przypuszczam, że niewykwalifikowane osoby zostały przyuczone do wykonywania dwóch, trzech zestawów dań i nie były zdolne przyrządzić niczego spoza karty. Nawet najbardziej nieudolny kucharz wiedziałby, że spaghetti gotuje się w całości a po gotowaniu, przed podaniem na stół odcedza. Najbardziej żałuję, że nie uwieczniłam tego dania na zdjęciu. Cóż to byłaby za piękna reklama marokańskich fantazji kulinarnych.
Za to wino smakowało mi bardzo, Maćkowi świetnie komponowało się z jego podstawowym menu - batonem energetycznym.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz