W pokoju 21°C. Noc dobra, trochę hałasu z ulicy i tyle. Śniadanko około ósmej (do wyboru: amerykańskie lub indonezyjskie), wyjazd o dziewiątej. Jakieś półtorej godziny trwała jazda do miejsca docelowego - okolicy z widowiskowymi wodospadami.
Miejsce urocze: niewielka wioska z polami ryżowymi, ale przede wszystkim z wieloma przyprawami i owocami. W powietrzu unosił się powalający zapach goździków co jasno wskazywało, która roślina wiedzie prym na plantacjach. Mogliśmy obejrzeć ręczne zrywanie pąków kwiatów goździkowca korzennego (wcale niemałe drzewo) a następnie sposób ich suszenia na rozłożonych płachtach. Podobno stosunek wagi świeżych pąków do wysuszonych to mniej więcej 3:1.
Schodami ostro w dół (ok. 200 m w pionie) dotarliśmy do pierwszego wodospadu Sekumpul z możliwością zanurzenia i popływania w pobliżu kipieli. Miejsce w cieniu, ale całkiem ciepła woda pozwalała cieszyć się kąpielą. Potem zwiedziliśmy jeszcze dwa rejony z wodospadami, tym razem tylko do podziwiania, w tym oszałamiającą ścianę trzech wodospadów zwaną Fiji lub Lemukih. Dojście do nich to w sumie około 5 kilometrowy spacer, ładną trasą przecinającą plantacje upraw wszelakich a w kilku miejscach i rzeczkę. Pogoda niezła, 27°C, raz chmurki, raz słońce. Przepiękny rejon, wodospady wystrzeliwały z bujnej zieleni, to całkiem inne doświadczenie w porównaniu z górskimi wodospadami tryskającymi ze skał. Lunch w lokalnym warungu (to oznacza małą firmę rodzinną – sklep, restaurację lub kawiarnię), tu bez wyboru: ryż, kurczak, owoce, do picia woda kokosowa.
W drodze powrotnej do hotelu zatrzymaliśmy się w Munduk w punkcie widokowym Twin Lakes. Roztacza się z niego widok na jeziora Tamblingan i Buyan. Bliźniacze jeziora stanowią część kaldery utworzonej przez wulkan Bedugul. Były kiedyś jednym akwenem dopóki około 1800 roku nie rozdzieliło ich osuwisko. Obecnie oddzielone są prawie 2 km wzgórzem porośniętym lasem deszczowym. Po zrobieniu fajnych fotek zaliczyliśmy jeszcze stop w lokalnym sklepie wielobranżowym: Komang zakupił sobie kolację, my jakieś przekąski, ale głównie korzystaliśmy ze sklepowej toalety, co obsługa przyjęła z dużą wyrozumiałością.
W hotelu byliśmy późnym popołudniem. Dzień udało się zakończyć ciepłą kolacją w hotelowej restauracji (Maciek stekiem z tuńczyka, ja małą pizzą, do tego kieliszek czerwonego wina). Fajne to Bali północne, chociaż porcje na talerzach raczej jawajskie (takie nie za duże). Zasnęliśmy bardzo szybko, chyba te schody do wodospadów nas zmęczyły.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz