niedziela, 4 lutego 2024

Indonezja 2023 - 23 czerwca (Bali: świątynie Ulun Danu Beratan i Tanah Lot)

Pobudka o siódmej, poranek rześki ale w pokoju 22,5°C. Śniadanko, sprawne pakowanie (odebraliśmy wyprane ubrania)  i wyjazd o dziewiątej. Dzień zaczynamy od zwiedzania Pura Ulun Danu Beratan - świątyni hinduistycznej pochodzącej z XVII wieku. Malowniczo położona w zatoczce jeziora Bratan, otoczona górzystym krajobrazem, z pięknym ogrodem i bardzo zadbanymi alejkami - jakże inne miejsce od hinduistycznych świątyń w Nepalu. W godzinach przedpołudniowych turystów jeszcze nie tak wielu, można było cieszyć się widokami do woli. 

Wracając na południe wyspy zostaliśmy zaproszeni przez Komanga do rodzinnej wioski jego narzeczonej z możliwością obejrzenia typowego balijskiego domostwa. Po drodze wstąpiliśmy jeszcze do kolejnej plantacji kawy Kopi Luwak oraz zatrzymaliśmy się, by podglądać rolnika sadzącego ryż. Udało nam się chwilę z nim pogawędzić. Okazało się, że jest pracownikiem najemnym i obsadza nie swoje pole ryżowe próbując dorobić. Kręgosłup mnie bolał od samego patrzenia na jego pozycje podczas pracy i do tego temperatura niebezpiecznie zaczęła zbliżać się do 40°C - niewątpliwie ciężko zarobiony grosz.

Pola ryżowe na balijskiej wsi wyglądają nieco inaczej, niż te w miejscach adresowanych do turystów. Każdej działce patronuje niezwykle barwna kapliczka będąca gwarancją dobrych zbiorów. Domostwo narzeczonej naszego przewodnika ukazało nam sposób przygarniania kolejnych pokoleń. Obszar gospodarstwa jest bardzo duży albowiem musi pomieścić niewielką świątynię dedykowaną zmarłym krewnym oraz domy wszystkich członów rodziny, niewielkie ale dla każdego małżeństwa osobne. Co ciekawe Komang do czasu zawarcia związku ze swoją narzeczoną mógł z nią już mieszkać ale nie miał jeszcze prawa modlić się w rodzinnej świątyni. Zostaliśmy zaproszeni na lunch: owoce i warzywa z przydomowych ogródków oraz steki z tuńczyka przyrządzone przez przyszłą teściową.

Po posmakowaniu balijskiej wsi ruszyliśmy dalej na południe zaliczając po drodze jedną z najbardziej znanych pocztówek na Bali - Pura Tanah Lot. To piękna świątynia z XVI wieku poświęcona Warunie (hinduistycznemu Bogu nieba i wód), położona na skalnej wysepce na Morzu Balijskim. Tylko podczas odpływu (po południu) można do niej dojść i wtedy też odsłaniają się dwie groty. Tutaj już było tłoczno, szykowano się do jakiegoś święta, część osób przyszła także podziwiać zachód słońca. Tylko prawdziwi wyznawcy hinduizmu mogą wejść po wykutych w skale schodach na teren świątyni, pozostałe osoby muszą pozostać u jej podnóża. Pomimo tłumu dość sprawnie poruszała się kolejka do grot, gdzie chętni opłukują twarz „świętą wodą” ze strumienia a kapłani udzielają specjalnego bramińskiego błogosławieństwa naklejając na czoło nasiona ryżu i zatykając za ucho kwiat plumerii (oczywiście należy przy tym uiścić odpowiedni datek). 

Około godziny 20 dotarliśmy do celu -  3-gwiazdkowego hotelu Papillon Echo Beach, kilkanaście kilometrów od Kuty i Densapar. Ten ciekawy dzień zakończyliśmy wspólną kolacją. Restaurację grupa wybrała na podstawie opinii w internecie. Jedzenie dobre ale ceny wywindowane do bólu, jak to w nadmorskich kurortach. Nie było też szans podzielić się wrażeniami z wycieczki, bo łomocząca muzyka podkręcona na full uniemożliwiała jakikolwiek dialog a migowego nikt nie znał. Było to pierwsze tak głośne miejsce odwiedzone w Indonezji i na szczęście ostatnie. Jest też możliwe, że w pozytywnym odbiorze tego lokum najbardziej przeszkadzał mi mój pesel.



























































Brak komentarzy:

Prześlij komentarz