niedziela, 11 lutego 2024

Indonezja 2023 - 24 czerwca (wyspa Flores, Park Narodowy Komodo)

Chociaż okolica głośna to w końcu odgłosy zabawy ucichły i mogliśmy załapać trochę snu. Pobudka o 3.15 - jak to na wakacjach! Odebraliśmy w recepcji hotelu od zaspanej obsługi zapakowane na drogę śniadanko i ruszyliśmy na lotnisko krajowe. Czekał nas lot na wyspę Flores należącą do archipelagu Małych Wysp Sundajskich. Dominuje na niej katolicyzm co jest raczej nietypowe dla Indonezji. Wyspa była dla nas tylko miejscem przesiadkowym, więc poza paroma urokliwymi widoczkami i krótką wizytą w miejscowym sklepie ogólnospożywczym nie mieliśmy okazji poznać jej bliżej. Na najbliższe dwie noce naszym domem miała być morska łajba. Zostaliśmy odebrani z lotniska i dowiezieni do portu, tam niewielką łódeczką w dwóch turach zacumowaliśmy na drewnianym statku. Warunki znośne, były proste kajuty, nam się trafiła nawet taka z prowizoryczną toaletą, była jeszcze wspólna łazienka. Kucharz w warunkach jakich lepiej było nie oglądać przyrządzał całkiem smaczne posiłki. 

Pierwszym przystankiem naszej wycieczki była urocza plaża na maleńkiej wysepce Kelor w Parku Narodowym Komodo. Wspięliśmy się na punkt widokowy a potem można było się relaksować w cudownie ciepłej wodzie. Niestety snorkeling psuły złośliwie podgryzające małe rybki, więc głównie moczyliśmy się przy brzegu. W sumie to nie wiem czy one takie małe, bo ślady na nogach Maćka całkiem, całkiem, może nie takie jak po małpach ale jednak. W pewnym momencie rodzinka plażująca z dzieckiem krzyknęła "baby shark" i faktycznie, przy brzegu pływał sobie rekinek jak żywy.

Następny przystanek to wyspa Rinca. Tam od miejscowego przewodnika wysłuchaliśmy opowieści o waranach zwanych też smokami z Komodo, zwiedziliśmy niewielkie muzeum poświęcone ochronie tego endemicznego gatunku i udaliśmy się na trekking po wyspie w poszukiwaniu okazów i widoczków - było trochę jednego i drugiego. 

Statek zabrał nas jeszcze w pobliże wysepki Koabe i tam dołączyliśmy do innych jednostek czekających na wieczorny spektakl. A był nim przelot setek nietoperzy, który mogliśmy podziwiać na tle zachodzącego słońca. Powiem krótko: myślałam, że nocnego spektaklu świetlików w borneańskiej dżungli nic nie przebije, a jednak... Był to chyba najbardziej czarodziejski show jakiego dane mi było doświadczyć na wyprawach. Leżąc lub siedzą na pokładzie trzeba się było pilnować, żeby pamiętać o oddychaniu, bo można się było zapatrzeć!








































 

 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz