Piątek przywitał nas słońcem i bezchmurnym niebem. Ruszyliśmy na północ i po minięciu Lukki odczuliśmy zmianę krajobrazu. Droga wiła się między zielonymi górami w pobliżu rzeki Serchio. Najpierw zlokalizowaliśmy Most Jawnogrzesznicy zwany częściej Mostem Diabelskim. Bardzo urokliwe miejsce z pięknym odbiciem nieba na rzece. Most stary, wąziutki, zaprasza na przechadzkę. Legenda związana z jego budową determinuje klimat tajemnicy, niestety hałas dobiegający z pobliskiej drogi psuje nieco atmosferę. Jest niewielki parking dla samochodów, turyści sobie nie przeszkadzają, bo na szczęście nie ma tłumów i można liczyć na chwilę samotności na moście. Miejsce na tyle nam się spodobało, że wybraliśmy się na południową kawę do kafejki naprzeciwko. Zasięgnęliśmy też języka w sprawie lokalizacji następnej atrakcji regionu - wiszącego mostu. Właściciel - młody chłopak - okazał się uczynny, dowcipny i dobrze mówił po angielsku. Serwował wyśmienitą kawę i bardzo sprytnie ukrył toaletę przed rzeszami odwiedzających. Zdradzał jej miejsce po krótkiej rozmowie i jakimkolwiek zamówieniu.
Po minięciu uzdrowiska Bagni di Lukka (19 źródeł z gorącą wodą siarczaną) w okolicach Popiglio dotarliśmy do jednego z najdłużej czynnych mostów wiszących - Ponte Sospeso. Dobrze oznakowany, miejsce do parkowania dla 2-3 aut, można zwiedzić bezpłatnie (rzadkość we Włoszech). Ciekawa konstrukcja, po wejściu można się poczuć jak Indiana Jones w "Poszukiwaczach Zaginionej Arki" (no, może potrzeba troszkę wyobraźni).
Potem powrót do głównej drogi i kierunek Grotta del Vento. Już wiedzieliśmy, że do Bargi raczej nie zdążymy, ale małych miasteczek miałam już trochę zaliczonych, a toskańskiej jaskini żadnej. Droga do jaskini jest bardzo pokręcona i stroma i pomimo znaków drogowych chwilami mieliśmy wątpliwości, czy aby na pewno jest to droga dla samochodów. O równych godzinach rozpoczynają się godzinne tury zwiedzania. Chociaż we wszystkich informatorach pisze wielkimi literami, że temperatura wewnątrz jaskini wynosi 10,7 C to i tak zjawił się Brytyjczyk w szortach i podkoszulku. Nieco skonsternowany pytał w kasie biletowej o możliwości zwiedzenia jaskini w tym stroju. Chyba nie miał odwagi próbować, bo nie widziałam go potem w grupie. Kasy biletowe znajdują się w dość dużym sklepie z bogatą ofertą kamieni półszlchetnych (na wagę) i ciekawą biżuterią. Są tam również toalety, kącik z ekspresem do kawy i kilkoma rodzajami przekąsek. Ciekawostka - w cenie biletu można poprosić o audioguide w języku polskim (przewodnik mówi po włosku) - bardzo rzadki ukłon w stronę polskich turystów. Grota naprawdę bardzo duża, w wyznaczonych przystankach włączane jest oświetlenie co daje możliwość pełnego podziwiania nadzwyczajnych form naciekowych, miejscami jak z kosmosu - niezmiennie kojarzą mi się z filmem "Obcy - Decydujące Starcie". W czasie postoju można robić zdjęcia i filmować.
Po zwiedzaniu groty ruszyliśmy do największego miasteczka regionu Castelnuowo Garfagnana, w którym znajduje się spore biuro informacji turystycznej. Miały się tam znajdować mapy regionu. Pani była bardzo miła, nie było problemów z komunikacją w języku angielskim. Niestety okazało się, że biuro jest nieco przereklamowane. Dysponowało tylko ogólną mapą Alp Apuańskich, nie było szczegółowych szlaków z czasówkami na konkretne szczyty. Zresztą pani jak tylko usłyszała, że chcemy wchodzić na Monte Pisanino zaczęła nas przestrzegać przed trudnościami (...very, very difficult...), patrzyła na nas nieco wątpiąco - chyba nie wyglądaliśmy na rzetelnych wspinaczy. Skserowała nam stronę z jakiegoś podręcznika z opisami tras trekkingowych i proponowała przemyśleć decyzję. Mąż przyglądał mi się podejrzliwie, bo jak dotąd nie za bardzo wiedział, na jaką to górę będziemy wchodzić. Dopadły nas tu włoskie klimaty - auto zaparkowaliśmy przy jakiejś restauracji i naiwnie sądziliśmy, że można w niej będzie zjeść obiad (było ok. 18). W środku mnóstwo pustych stolików i kelnerka wyjaśniająca, że jedzenie gotują od 19.30 - no tak, przecież jesteśmy we Włoszech!
Z Castelnuowo udaliśmy się nad jezioro Lago di Vagli gdzie mieliśmy zarezerwowany hotel"Le Alpi ". W tym jeziorze zaporowym przy tworzeniu zalewu w 1947 roku została zatopiona mała wioska której wieża wyłania się z wody przy niskich stanach. Z informatorów wynikało, że woda wypompowywana jest co 10 lat i wtedy można zwiedzać "Miasto Duchów". Jechaliśmy wzdłuż jeziora ale wieży nie było widać. Hotel nieduży, bardzo przyjazny, chyba byliśmy jedynymi gośćmi i menu zostało stworzone właściwie według naszych życzeń. Zdążyliśmy jeszcze przed kolacją zwiedzić pobliskie kamienne miasteczko - niesamowite wrażenie jakby zatrzymania się w czasie, na uliczkach żywego ducha, nie bardzo mogłam wyobrazić sobie codzienne życie mieszkańców zwłaszcza po sezonie.
A następnego dnia czekało na nas Monte Pisanino.
Potem powrót do głównej drogi i kierunek Grotta del Vento. Już wiedzieliśmy, że do Bargi raczej nie zdążymy, ale małych miasteczek miałam już trochę zaliczonych, a toskańskiej jaskini żadnej. Droga do jaskini jest bardzo pokręcona i stroma i pomimo znaków drogowych chwilami mieliśmy wątpliwości, czy aby na pewno jest to droga dla samochodów. O równych godzinach rozpoczynają się godzinne tury zwiedzania. Chociaż we wszystkich informatorach pisze wielkimi literami, że temperatura wewnątrz jaskini wynosi 10,7 C to i tak zjawił się Brytyjczyk w szortach i podkoszulku. Nieco skonsternowany pytał w kasie biletowej o możliwości zwiedzenia jaskini w tym stroju. Chyba nie miał odwagi próbować, bo nie widziałam go potem w grupie. Kasy biletowe znajdują się w dość dużym sklepie z bogatą ofertą kamieni półszlchetnych (na wagę) i ciekawą biżuterią. Są tam również toalety, kącik z ekspresem do kawy i kilkoma rodzajami przekąsek. Ciekawostka - w cenie biletu można poprosić o audioguide w języku polskim (przewodnik mówi po włosku) - bardzo rzadki ukłon w stronę polskich turystów. Grota naprawdę bardzo duża, w wyznaczonych przystankach włączane jest oświetlenie co daje możliwość pełnego podziwiania nadzwyczajnych form naciekowych, miejscami jak z kosmosu - niezmiennie kojarzą mi się z filmem "Obcy - Decydujące Starcie". W czasie postoju można robić zdjęcia i filmować.
Po zwiedzaniu groty ruszyliśmy do największego miasteczka regionu Castelnuowo Garfagnana, w którym znajduje się spore biuro informacji turystycznej. Miały się tam znajdować mapy regionu. Pani była bardzo miła, nie było problemów z komunikacją w języku angielskim. Niestety okazało się, że biuro jest nieco przereklamowane. Dysponowało tylko ogólną mapą Alp Apuańskich, nie było szczegółowych szlaków z czasówkami na konkretne szczyty. Zresztą pani jak tylko usłyszała, że chcemy wchodzić na Monte Pisanino zaczęła nas przestrzegać przed trudnościami (...very, very difficult...), patrzyła na nas nieco wątpiąco - chyba nie wyglądaliśmy na rzetelnych wspinaczy. Skserowała nam stronę z jakiegoś podręcznika z opisami tras trekkingowych i proponowała przemyśleć decyzję. Mąż przyglądał mi się podejrzliwie, bo jak dotąd nie za bardzo wiedział, na jaką to górę będziemy wchodzić. Dopadły nas tu włoskie klimaty - auto zaparkowaliśmy przy jakiejś restauracji i naiwnie sądziliśmy, że można w niej będzie zjeść obiad (było ok. 18). W środku mnóstwo pustych stolików i kelnerka wyjaśniająca, że jedzenie gotują od 19.30 - no tak, przecież jesteśmy we Włoszech!
Z Castelnuowo udaliśmy się nad jezioro Lago di Vagli gdzie mieliśmy zarezerwowany hotel"Le Alpi ". W tym jeziorze zaporowym przy tworzeniu zalewu w 1947 roku została zatopiona mała wioska której wieża wyłania się z wody przy niskich stanach. Z informatorów wynikało, że woda wypompowywana jest co 10 lat i wtedy można zwiedzać "Miasto Duchów". Jechaliśmy wzdłuż jeziora ale wieży nie było widać. Hotel nieduży, bardzo przyjazny, chyba byliśmy jedynymi gośćmi i menu zostało stworzone właściwie według naszych życzeń. Zdążyliśmy jeszcze przed kolacją zwiedzić pobliskie kamienne miasteczko - niesamowite wrażenie jakby zatrzymania się w czasie, na uliczkach żywego ducha, nie bardzo mogłam wyobrazić sobie codzienne życie mieszkańców zwłaszcza po sezonie.
A następnego dnia czekało na nas Monte Pisanino.