wtorek, 31 grudnia 2019

Etiopia 2019 - 12 października (Gonder)

Rano w pokoju 24°C. Spania nie było, bo noc z soboty na niedzielę to zawsze czas śpiewanych mszy. Pobudka o szóstej, śniadanie i start o godzinie siódmej, tak wcześnie na życzenie kierowcy. Tutaj inaczej niż w Tanzanii wszystko zawsze odbywało się punktualnie. Przed południem niezłą drogą dojechaliśmy do Gonder. Hotel Cinema to standard u nas określany jako późny Gierek. Pokoje dwuosobowe z łazienką w miarę czyste, ale w oczy rzucały się cieknące krany, zbite żarówki, odrapane ściany i.t.p. Właściciel za to bardzo zaangażowany, wszystkie nasze uwagi starał się szybko załatwić. Nie bardzo mieliśmy ochotę na jedzenie, karta skromna, ale nie było wyjścia. I tu spotkała nas miła niespodzianka: posiłki bez fajerwerków, ale o niebo smaczniejsze niż we wcześniejszym, wypasionym hotelu.
Po lunchu ruszyliśmy na wycieczkę. Najpierw kompleks zamków, które w XVII i XVIII wieku pełniły funkcję rezydencji cesarzy Etiopii, z najbardziej okazałym i najlepiej zachowanym pałacem cesarza Fasilidesa z ok. 1640 r. Całość otoczona jest kamiennym murem o długości 900 metrów. W 1941 roku, Brytyjczycy prowadzący w Etiopii wojnę z Włochami zrzucili bomby na Gonder istotnie uszkadzając niektóre budowle. Można pospacerować po wnętrzach, pooglądać to, co zostało z jadalni, sal koncertowych, balowych, bibliotek, łaźni. Szkoda, że nie ma ławek, na których można by spocząć i pokontemplować nad przeszłością. Byliśmy też świadkami iście europejskiego zwyczaju - młoda para wraz z weselnikami przyjechała na sesję zdjęciową. Nowożeńcy i goście prezentowali się bardzo światowo, nie byli ubrani w znane nam już tradycyjne stroje.
Po zwiedzeniu kompleksu Fasil Ghebbi pojechaliśmy z tym samym przewodnikiem do kościółka Debre Byrhan Sellasje z końca XVII wieku.  Słynie on ze wspaniałych malowideł i 80 ciemnoskórych cherubinów wymalowanych na suficie. Postacie pozytywne malowane były „am fas”, złe z profilu. Kobiety mogą wejść do środka osobnym wejściem z prawej strony, mężczyźni wchodzili z lewej. Wokół kościoła sporo jest zieleni i ptaków, miejsce ciche i nawet dość czyste jak na tutejsze standardy.
Ostatni punkt zwiedzania to łaźnie króla Fasilidesa. Jest to duży basen z wyrastającym z niego na środku zameczkiem, do którego można dostać się po mostku. Basen otoczony jest kamiennym murkiem poprzerastanym grubymi korzeniami figowca wielkolistnego. To spokojne miejsce niezwykle ożywa w dniu święta Timkat (18 stycznia), kiedy po całonocnym nabożeństwie rzesze pielgrzymów odnawiają chrzest wskakując do basenu.
Wycieczka bardzo nam się podobała i z przyjemnością wręczyliśmy napiwek przewodnikowi, którego angielski nareszcie pozwalał na zrozumienie czegokolwiek.
Zwiedzanie chcieliśmy zakończyć tutejszymi sokami z awokado i poprosiliśmy kierowcę o znalezienie jakiejś restauracji z czystymi toaletami, a jest to nie lada wyzwanie w Etiopii. Tariku wywiózł nas na wzniesienie górujące nad miastem, do hotelu o europejskim poziomie. Pięknie umiejscowiony, ze wspaniałą panoramą na cały Gonder, bogatą roślinnością i oświetloną fontanną tryskającą wodą w takt muzyki. Było to całkiem ładne zakończenie wycieczki.
Kolacja w naszym skromnym hotelu mimo obaw też całkiem smaczna. 














































czwartek, 26 grudnia 2019

Etiopia 2019 - 11 października (wodospady Nilu Błękitnego, jezioro Tana, Zege Penisula)

Rano w pokoju 24 °C. W nocy padało, ale co najważniejsze nikt nie śpiewał. Kierowca zapowiedział odjazd o ósmej rano więc śniadanko zjedliśmy już o siódmej. Dzień zapowiadał się ciekawie. Mieliśmy do zrobienia około 30 km i nie bardzo było jasne czemu wycieczkę zaczynamy tak wcześnie. Jakoż wkrótce doznaliśmy oświecenia.
Spod hotelu wyruszyliśmy całkiem niezłą drogą, która jednak skończyła się po 15 - 20 minutach. Trasa do wioski Tys Ysat (Dymiąca woda) wiodła dziurawą szosą bez nawierzchni wzdłuż przygnębiających slamsów (poruszający obrazek dnia codziennego), ale za to pełnych witających nas mieszkańców i roześmianych dzieciaków. Po dotarciu do celu natychmiast zostaliśmy otoczeni przez nastolatki sprzedające miejscowe wyroby i grupa ta towarzyszyła nam całą drogę. Lokalny przewodnik zaproponował dwie wersje zwiedzania - my wybraliśmy dłuższą. Ścieżka początkowo była mocno błotnista (po nocnych opadach), ale nawet w sandałach dawałam radę. Pierwszy przystanek to najstarszy kamienny most w Etiopii, wzniesiony pod rządami cesarza Sissiniosa w 1626 roku. Tutaj też po raz pierwszy spotkaliśmy się z pojęciem "bush toilet" i jak się miało okazać były to najlepsze toalety w drodze. Po kilkudziesięciu minutach dotarliśmy do wodospadów na Nilu Błękitnym. Jako że było po deszczu rzeka toczyła mnóstwo wody tworząc piękną tęczę. Wodospad składa się z czterech głównych strumieni, ma wysokość od 37 do 45 metrów. Nieopodal stoją chaty oferujące tradycyjną kawę (podobno z wody mineralnej, nie z Nilu). Sprzedające dziewczyny (wszystkie były studentkami i zbierały na książki) nie odpuszczały. Ponieważ i tak chciałam jakoś je wesprzeć, nawet jeśli bajerowały, zakupiłam lunch box z koziej skóry i ręcznie tkaną ściereczkę (obie rzeczy po 100 birrów). No i był jeszcze grajek, który prezentował tradycyjny instrument muzyczny. Rozdałam trochę lizaków, lakierów do paznokci (dziewczynki), odznak "dzielny pacjent" (chłopcy) - dzieciaki były zachwycone. Po kawie jeszcze krótki spacer żyznymi terenami wokół rzeki i łodzią wróciliśmy w pobliże samochodu. Okazało się, że bilet wstępu zapłacony przez naszego przewodnika obejmował zwiedzanie z robieniem zdjęć, ale za używanie kamery musiałam dopłacić 100 birrów.
Na lunch wróciliśmy do hotelu, bo chociaż posiłki w nim nie powalały to była to jedyna okazja na skorzystanie z czystej toalety i umycie rąk. Zamówiliśmy soki kręcone z awokado i chyba frytki, czas oczekiwania około godziny.
Po lunchu ruszyliśmy nad jezioro Tana. Tym razem na miejsce prowadziła piękna asfaltowa droga wijąca się  wśród palm i ozdobnych krzewów. Wsiedliśmy w sporą łódź i po około godzinie dotarliśmy do Zege Penisula. Od przystani z zaroślami papirusów droga wiedzie przez lasek porośnięty drzewami mango i krzewami kawy. Ścieszka do najważniejszego monastyru Ura Kidane Mehret biegnie między licznymi straganami z miejscową twórczością. Po około 30 minutach dotarliśmy do XIV- wiecznego kościoła zbudowanego na bazie koła. W środku znajduje się sięgająca dachu czterościenna budowla pokryta malowidłami opisującymi postacie świętych i biblijne opowieści. Przewodnik z wieloma szczegółami opisywał każdy obraz. Potem wizyta w skromnym muzeum. Wszystkie muzea Etiopii, czy to duże czy małe, mają ten sam problem - fatalne ustawienie eksponatów, często słabo widocznych zza brudnych szyb, złe oświetlenie, wszędzie pełno kurzu. Trudno w takich warunkach poczuć oddech historii ale zaczynaliśmy się przyzwyczajać. Droga powrotna do przystani to nieustanne zmagania z miejscowymi sprzedawcami wszystkiego, choć z perspektywy czasu muszę przyznać, że pamiątki tam oglądane były najstaranniej wykonane i najładniejsze w porównaniu z tym, co później nam oferowano. Zakupiłam kolczyki za 200 birr, naszyjnik za 100 birr i figurkę z drewna za 500 birr. Wynegocjowane ceny to połowa wyjściowych propozycji. Rozdałam też dzieciakom trochę lizaków, lakierów i odznak. Zadziwił mnie widok dziewczynki siedzącej na rozwalającym się płocie i pilnie odrabiającej lekcje. Była skupiona i zupełnie nie zwracała uwagi na mijające ją postacie. Obdarowałam ją wszystkim co miałam, uśmiechnęła się w podziękowaniu i pisała dalej. Żeby tak nasze dzieci zobaczyły, w jakich warunkach można chcieć się uczyć. Wycieczkę po półwyspie zakończyła tradycyjna kawa i podziękowanie przewodnikowi oczywiście z obowiązkowym napiwkiem.
W drodze powrotnej podpłynęliśmy jeszcze do miejsca skąd bierze początek Nil Błękitny. Cała przejażdżka łodzią była niezwykle widowiskowa, bo chmury malowniczo przewalały się po niebie a od czasu do czasu słońce cudnie oświetlało taflę jeziora.
Po ciekawym dniu kolacja przebiegła w sympatycznej atmosferze, chociaż zgodnie ustaliliśmy, że kucharz to najsłabsza strona tego hotelu. Posiłki niesmaczne, czas przygotowania przy większym ruchu 2-3 godziny. Wino nadal niezłe.