Rano w pokoju 24°C. Spania nie było, bo noc z soboty na niedzielę to zawsze czas śpiewanych mszy. Pobudka o szóstej, śniadanie i start o godzinie siódmej, tak wcześnie na życzenie kierowcy. Tutaj inaczej niż w Tanzanii wszystko zawsze odbywało się punktualnie. Przed południem niezłą drogą dojechaliśmy do Gonder. Hotel Cinema to standard u nas określany jako późny Gierek. Pokoje dwuosobowe z łazienką w miarę czyste, ale w oczy rzucały się cieknące krany, zbite żarówki, odrapane ściany i.t.p. Właściciel za to bardzo zaangażowany, wszystkie nasze uwagi starał się szybko załatwić. Nie bardzo mieliśmy ochotę na jedzenie, karta skromna, ale nie było wyjścia. I tu spotkała nas miła niespodzianka: posiłki bez fajerwerków, ale o niebo smaczniejsze niż we wcześniejszym, wypasionym hotelu.
Po lunchu ruszyliśmy na wycieczkę. Najpierw kompleks zamków, które w XVII i XVIII wieku pełniły funkcję rezydencji cesarzy Etiopii, z najbardziej okazałym i najlepiej zachowanym pałacem cesarza Fasilidesa z ok. 1640 r. Całość otoczona jest kamiennym murem o długości 900 metrów. W 1941 roku, Brytyjczycy prowadzący w
Etiopii wojnę z Włochami zrzucili bomby na Gonder istotnie uszkadzając niektóre budowle. Można pospacerować po wnętrzach, pooglądać to, co zostało z jadalni, sal koncertowych, balowych, bibliotek, łaźni. Szkoda, że nie ma ławek, na których można by spocząć i pokontemplować nad przeszłością. Byliśmy też świadkami iście europejskiego zwyczaju - młoda para wraz z weselnikami przyjechała na sesję zdjęciową. Nowożeńcy i goście prezentowali się bardzo światowo, nie byli ubrani w znane nam już tradycyjne stroje.
Po zwiedzeniu kompleksu Fasil Ghebbi pojechaliśmy z tym samym przewodnikiem do kościółka Debre Byrhan Sellasje z końca XVII wieku. Słynie on ze wspaniałych malowideł i 80 ciemnoskórych cherubinów wymalowanych na suficie. Postacie pozytywne malowane były „am fas”, złe z
profilu. Kobiety mogą wejść do środka osobnym wejściem z prawej strony, mężczyźni wchodzili z lewej. Wokół kościoła sporo jest zieleni i ptaków, miejsce ciche i nawet dość czyste jak na tutejsze standardy.
Ostatni punkt zwiedzania to łaźnie króla Fasilidesa. Jest to duży basen z wyrastającym z niego na
środku zameczkiem, do którego można dostać się po mostku. Basen otoczony jest kamiennym murkiem poprzerastanym grubymi korzeniami figowca wielkolistnego. To spokojne miejsce niezwykle ożywa w dniu święta Timkat (18 stycznia), kiedy po całonocnym nabożeństwie rzesze pielgrzymów odnawiają chrzest wskakując do basenu.
Wycieczka bardzo nam się podobała i z przyjemnością wręczyliśmy napiwek przewodnikowi, którego angielski nareszcie pozwalał na zrozumienie czegokolwiek.
Zwiedzanie chcieliśmy zakończyć tutejszymi sokami z awokado i poprosiliśmy kierowcę o znalezienie jakiejś restauracji z czystymi toaletami, a jest to nie lada wyzwanie w Etiopii. Tariku wywiózł nas na wzniesienie górujące nad miastem, do hotelu o europejskim poziomie. Pięknie
umiejscowiony, ze wspaniałą panoramą na cały Gonder, bogatą roślinnością i oświetloną fontanną tryskającą wodą w takt muzyki. Było to całkiem ładne zakończenie wycieczki.
Kolacja w naszym skromnym hotelu mimo obaw też całkiem smaczna.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz