Rano w pokoju 23°C. Pierwsza noc w Etiopii bez modłów i śpiewów - spało się wybornie. Po śniadaniu około ósmej ruszyliśmy do Wukro. Oczywiście przy aucie czekały na nas specjalne poranne promocje na zakup biżuterii i kamieni. Nikt z nas nie był zainteresowany po wczorajszej propozycji 50 USD za wisiorek. Mocno starszemu portierowi, który sam nosił i wiązał nasze bagaże podziękowałam napiwkiem 20 birr. Bardzo był szczęśliwy i długo machał na pożegnanie.
Droga prowadziła przez góry Adwa. Jak poprzedniego dnia do pokonania mieliśmy mnóstwo zakrętów, górskich podjazdów i zjazdów. Pierwszy przystanek do zwiedzania wypadł w Yeha. Jest to spory obszar pozostałości wczesnoetiopskiego ośrodka kultowego z epoki brązu. Jak głosiły tablice prace archeologiczne obecnie prowadzą tu Niemcy. Zobaczyliśmy ruiny Wielkiej Świątyni i pałacu Grat Be`al Ger oraz niewielkie muzeum i późniejszy kościółek chrześcijański Aba Aftse. Tradycyjna kawa na miejscu 15 birr.
Po przekroczeniu gór wjechaliśmy do większego miasta Adigrat. W upatrzonym przez kierowcę hotelu tego dnia nie gotowali i trochę czasu zajęło nam szukanie jakiejś fajnej restauracji na lunch. Fajna restauracja oznacza w Etiopii głównie restauracje hotelowe, bo tylko takie gwarantują zaplecze w postaci toalety z możliwością umycia rąk. W końcu Tarik przypomniał sobie o jeszcze jednej możliwości i było całkiem fajnie. Świetne sałatki, chociaż pizzy nadal nie potrafili zrobić.
Po Adigrat droga była już znacznie mniej kręta więc dość szybko dojechaliśmy do Wukro. Tam czekał na nas drugi obowiązkowy punkt do zwiedzania. Wukro Cherkos to wykuty w piaskowcu kościółek z IV wieku, z malowidłami z XV wieku, jak większość zabytków w Etiopii uroczy i zaniedbany. Mimo, że bilety nie były wcale tanie (5 USD), w środku przy filarach plastikowe, różowe krzesło, byle jakie zasłony, tandetne lampy, wszystko to skutecznie psuło atmosferę sacrum. Do tego lokalny przewodnik bełkotał niby po angielsku, niczego nam nie pokazał, za to domagał się dodatkowej zapłaty. Wkurzył nas swoim lenistwem i tym razem solidarnie odmówiliśmy napiwku.
Nocleg w Wukro wypadł w skromnym Fiseha Hotel, mimo to w zgodnej ocenie wszystkich uczestników wiele nie odstawał od tych wcześniejszych, niby bardziej wypasionych. Pokoje funkcjonalne z ładnym tarasem, łazienka działała. Pojawiły się komary, co mnie nie zaskoczyło (przywiezione z kraju wtyczki zadziałały). Przy jadalni był duży ekspres do kawy, jednak przygotowania espresso trzeba było pilnować, bo początkowo dostałam kawę i herbatę w jednej filiżance - taki lokalny koloryt. Hotel posiadał własną kartę dań, ale praktycznie wyboru nie było, bo gospodarz od razu zaproponował kozinę. Zrozumieliśmy, że to prawdopodobnie będzie jedyna świeża potrawa z menu i wszyscy się zgodzili. Kolacja była dla mnie miłym zaskoczeniem. Talerz z koziną pokaźny, mięso niezłe, chociaż reszta towarzystwa trochę marudziła. Nigdy wcześniej kozy nie smakowałam i zasiadłam do stołu trochę wystraszona, więc gdy posiłek okazał się zjadliwy byłam szczerze zadowolona. Wybór piwa i win też był ograniczony do jednego gatunku lecz nikomu to nie przeszkadzało.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz