niedziela, 22 marca 2020

Etiopia 2019 - 25 października (wulkan Erta Ale, Mekele)

Pobudka o 3.30. Po symbolicznej toalecie czekaliśmy na resztę towarzystwa obserwując rozgwieżdżone niebo. Wiał silny wiatr rzucając wszystkim, co nie było solidnie przymocowane i dziwiło mnie, jak przy tych odgłosach grupa dobrze spała. Po czwartej zeszliśmy nad brzeg krateru. Było przyjemnie ciepło choć wiało potężnie. Oczekując na wschód słońca robiliśmy fotki, niestety pomysł zastosowania statywu storpedowały silne podmuchy. Nasz przewodnik o nieodgadnionym wieku próbował nam coś przekazać, ale że nie znał ani słowa po angielsku nie udało nam się z nim porozumieć. Przybyło trochę turystów i w sporym gronie oglądaliśmy wschód słońca. Po powrocie do zabudowań na szczycie przywitał nas sok z mango, ciastka i pomarańcze. Wreszcie też ujrzeliśmy w całej okazałości kemping na wulkanie. Potem już tylko szybki powrót do samochodu, gdzie czekało pyszne śniadanko (naleśniki, sałatka z pomidorów i awokado, arbuz) - Mary była niesamowita.
Powrót znaną nam drogą trochę lepszy, bo ruszyliśmy wczesnym rankiem przed szczytem upału. W połowie drogi do Abala przegoniliśmy urzędnika do drugiego jeepa, uznając, że jako sponsorzy tego całego wydarzenia mamy prawo do jakiegoś komfortu jazdy. Wróciliśmy do naszego guesthouse po bagaże i chwilę wytchnienia. Podziękowaliśmy policjantowi napiwkiem, bo naprawdę bardzo pomógł na wulkanie. Darmozjad urzędnik nie dostał nic ekstra, wystarczyło, że sponsorowaliśmy mu posiłki i jazdę samochodem.
Wczesnym popołudniem dotarliśmy do Mekele. Tam pożegnaliśmy kierowcę drugiego jeepa i nieocenioną Mary. Dostali godne napiwki. Nocleg wypadł w Hilltop Hotel. Przepięknie położony na wzgórzu pośród zieleni, nieduże domki rozrzucone w ogrodzie - mocne pierwsze wrażenie. Ale naprawdę mocne okazały się wrażenia następne. Mimo, że hotel świecił pustkami przydzielono nam domki na obrzeżach, jakieś 70 do 100 metrów od głównego budynku. Podjazdy, owszem były, ale ani jednego wózka do bagaży. Obsługi zresztą też nie było. Na raty, po jednej torbie udało nam  się przenieść ekwipunek. Pokoje to mega zużyte dziadostwo, staroć o którą nikt nie dba. Najlepiej było niczego nie dotykać bo najmniejszy ruch groził rozpadem. Niestety mus było wziąć prysznic i tego nikt sobie nie odmówił. Kolacja bajkowa. Na jadalni byliśmy jedynymi gośćmi. Złożenie zamówienia okazało się prawie niemożliwe, bo cokolwiek sobie kelner zapisał z menu, na zapleczu dostawał opieprz od kucharki że tego nie ma i z przerażoną miną do nas wracał. Nie rozumiał nazw wody mineralnej ani alkoholu. Na szczęście z pomocą przyszedł Tarik ale i tak widok talerzy nas zaskoczył. Głośno wołaliśmy, że chcemy z powrotem Mary. W sumie była to chyba najweselsza kolacja. Za to noc cudownie cicha, spało się wybornie.
















Brak komentarzy:

Prześlij komentarz