To pierwsza nasza noc z sąsiadami w pokoju obok. Jak się okazało, ściany w hotelach są boleśnie symboliczne, co sygnalizowali turyści w różnych relacjach internetowych. Sąsiadom zebrało się na gadanie przed piątą rano i właściwie mogliśmy spokojnie uczestniczyć w tej rozmowie nie wychodząc z łóżka. Tylko język jakiś nieznany. Udało im się nawet zagłuszyć dość aktywne tego ranka wyjce. Byłam ciekawa, co takiego wymaga omówienia przed świtem czego by nie można powiedzieć później. Wiem, marudzę, ale i tak jestem ciekawa.
Tego dnia czekał nas przejazd prywatnym transportem z Monteverde do Manuel Antonio (około 5 godzin). Po śniadaniu nowy, wygodny bus zabrał nas z hotelu. Jadąc na wybrzeże Pacyfiku zatrzymaliśmy się w kilku punktach widokowych oraz przy tzw. Crocodiles Bridge na rzece Tarcoles. Jest tam ładnie rozbudowane zaplecze turystyczne z barem szybkiej obsługi (idealne na lunch), kawiarnią, toaletami i pełnymi pamiątek sklepami. A to wszystko z powodu ogromnej populacji krokodyli amerykańskich, które można podziwiać spacerując specjalnymi chodnikami dla pieszych utworzonymi po obu stronach mostu. Tarcoles jest najbardziej zanieczyszczoną rzeką w Ameryce Środkowej, ale krokodylom najwyraźniej to nie przeszkadza. Populacja zamieszkująca brzegi liczy jakieś 2000 osobników, czyli około 40 procent wszystkich przedstawicieli tego gatunku na świecie. Zwierzęta klasyfikowane jako "narażone na wyginięcie" doskonale przystosowały się do życia w tej toksycznej rzece, biolodzy określają je jako zdrowe i silne. Taka zagadka. Porobiliśmy trochę fotek, wypiliśmy dobre espresso i jechaliśmy dalej.
O ile Monteverde żegnało nas słońcem to Manuel Antonio przywitało deszczem. Karahe Beach Hotel przyjemny, ale trochę poza centrum miejscowości. Pokój duży, z widokiem na ocean, sanitariaty trochę starszawe i zużyte, za to klimatyzacja sprawna i cicha. Całe szczęście, bo wilgotność nadzwyczajna. Niebo zasnute jak w Polsce, deszcz ciągły, wszystko to raczej nie sprzyjało poznawaniu okolicy. Postanowiliśmy więc zjeść w najbliższym barze, który miał całkiem bogate menu. Niestety, był to nasz najmniej smaczny i zdecydowanie najdroższy posiłek w Kostaryce. Tak że pierwsze wrażenia z Manuel Antonio raczej słabe.
Za to wieczór miły, z butelką białego wina, radiem Nowy Świat i widokiem na ocean oraz mieniące się kolory nieba przy zachodzącym słońcu. Co prawda sielankę na krótko zakłócił nietoperz, ale szybko uciekł bo moja histeryczna reakcja chyba go wystraszyła.😂
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz