środa, 13 czerwca 2018

Nepal 2017 - 7 listopada (Lobuche, Gorak Shep)

Rano w pokoju 8 stopni, chociaż wszyscy mieliśmy odczucie, że było zimniej. Śniadanko o siódmej i w drogę. Po zmianie programu naszą czteroosobową grupę  czekało tylko przejście z Lobuche do Gorak Shep na wysokość 5164 m n.p.m., reszta popędziła do Everest Base Camp. Droga spokojna, było trochę wznoszeń i zejść, ale nie tak uciążliwych jak dnia poprzedniego. Z wysokości pięciu tysięcy metrów pięknie prezentowała się otoczona górami i lodowczykami morena, którą tak przeklinaliśmy dnia poprzedniego. Trasa 4,5 km zajęła nam prawie cztery godziny, podejść 354 m, zejść 130 m. Nie spiesząc się za bardzo dotarliśmy na lunch serwowany o 12. Pokoje na piętrze jak na najwyżej położoną lodżę w Himalajach całkiem, całkiem (grube kołdry w łóżkach, wieszaki na ubrania). Niestety brak wody do mycia (jedyny ratunek to nawilżane chusteczki). Toalety na zewnątrz i w środku. Resztę dnia wykorzystaliśmy na regenerację sił po Kongma La. Był czas na rozmowy, poczytanie książki, uporządkowanie rzeczy i oczywiście podziwianie okolicy. Takiego oddechu właśnie potrzebowałam. Reszta grupy przed czwartą wróciła z Everest Base Camp. Następnego dnia nasze drogi miały się rozejść: oni pędzili dalej, nas czekał drugi nocleg na wysokości pięciu tysięcy metrów.  Kolacja jak na tak trudne warunki przygotowywania posiłków niezła. Moje liofilizaty i  kisiel nie przydały się, po prostu na tej wysokości wrzątek nie jest wrzątkiem, chociaż kosztuje jakby był. Ledwo parzyły się herbaty. Przy wieczornej kolacji w jadalni rozbrzmiewał gwar wielu języków z całego świata oraz wszystkie możliwe rodzaje i natężenia kaszlu. To słynny Khumbu cough - https://www.mountainiq.com/khumbu-cough/ (jakby kogoś interesowało). Wieczorem w pokoju 1 stopień, fajnie, że chociaż w plusie. Cisza nocna (a więc gaszenie światła i sprzątanie jadalni) o wpół do ósmej.














Brak komentarzy:

Prześlij komentarz