poniedziałek, 18 czerwca 2018

Nepal 2017 - 8 listopada (Everest Base Camp)

Rano w pokoju minus jeden stopień! Stawiliśmy się w jadalni o wpół do ósmej, ale naszego przewodnika chyba przerosła logistyka podziału grupy. Wymyślił sobie, że druga grupa przed ósmą zejdzie z Kala Pattar i razem zjemy śniadanie. Tak szybko jednak im nie poszło, a że w jadalni było cholernie zimno musieliśmy trochę pomarudzić, żeby na stole pojawiły się kubki gorącej herbaty i zamówione dania. Dwie osoby z drugiej grupy odpuściły sobie nocną wspinaczkę, więc był czas na przekazanie wrażeń  z Everest Base Camp.  Ich wczorajsze wyzwanie było tego dnia naszym celem. Po ósmej zaczęły się schodzić osoby z Kala Pattar co dało szansę na pożegnanie przed ponownym spotkaniem w Namche Bazar. Oni wracali drogą przez dwie pozostałe z programu przełęcze, my spokojnie ruszyliśmy w kierunku Everest Base Camp (5364 m n.p.m.). Przejście do bazy dość przyjemne, ale nie było zmiłuj się, cały czas to w górę, to w dół. Tak jak się spodziewaliśmy po opisach tego miejsca to oflagowana i podpisana kupa kamieni, ale za to z jaką historią. Wystarczy trochę wyobraźni i wzruszenie ściska gardło. Narobiliśmy zdjęć i ujęć kamerą pisząc swoją własną historię. W bazie oprócz nas była para Japończyków  i mała grupka Francuzów. Jeden z nich otworzył szampana i zaproponował mi toast. No cóż, nie miałam odwagi spożywać procentów na pięciu tysiącach i grzecznie odmówiłam. Potem jednak trochę żałowałam, bo miejsce było wyjątkowe, no i może przyczyniłabym się do poprawy stosunków polsko-francuskich. Na niebie co jakiś czas pojawiał się helikopter, to bliżej, to dalej, aż w końcu uruchomił lawinę, która widowiskowo osunęła się na naszych oczach. Wracając mijaliśmy wiele zespołów dopiero podążających do bazy. Zaczął wiać zimny wiatr i pojawiły się chmury. Jedna osoba z naszej czwórki źle się czuła, bardzo nasilił się u niej kaszel i nie zdecydowała się wychodzić następnego dnia na Kala Pattar. Wszyscy wszakże cieszyliśmy się z zaliczenia drugiej piątki trekkingu.
Podsumowanie dnia: trasa 7 km zajęła nam cztery i pół godziny, podchodzenia 323 m, schodzenia 296m. 
Czekała nas druga noc na pięciu tysiącach. Wieczorem w pokoju plus jeden stopień.




















Brak komentarzy:

Prześlij komentarz